Dziwnie mi. Staram się nie myśleć, żeby się nie załamać. Bez tych myśli czuję się taka pusta w środku, inna niż zwykle. Muszę po prostu się czymś zająć, cały czas być zajęta, nie mieć czasu na myślenie. Póki co mi wychodzi, nie wiem na jak długo.
Nie pasuje mi też to, że dosłownie nic mi się nie chce. Nie chce mi się spać, jeść, czytać, nawalić się, zjarać czy pójść na fajkę. Na razie nie widzę sensu w życiu, ale wiem, że to się zmieni. Muszę poczekać na odpowiedni rozwój wydarzeń. Nie wiem, czy uda mi się samej wrócić do normy, być może potrzebuję kogoś, kto wywróci moje życie do góry nogami?
Ostatnio nie lubię użalać się nad sobą, więc nie mam o czym mówić. Nie powiem, że jestem szczęśliwa, nie pochwalę się swoim szczęściem. Nieszczęściem też nie ma sensu. Więc chyba pozostaje mi w ogóle się nie odzywać i czekać na coś. Poprawę mojego życia. Bo przecież każdy ma wzloty i upadki. :) Być może za długo byłam szczęśliwa? W takim razie pora na cierpienie...